subiektywnie o e-biznesie

Jak własnymi rękami zbudowałem dom z drewna nie mając wcześniej o tym pojęcia?

Jak własnymi rękami zbudowałem dom z drewna nie mając wcześniej o tym pojęcia?

Na początek zapewne Cię (nie) zaskoczę: to nie będzie kurs budowy domów z drewna 😉 Zaskoczenie numer dwa: to będzie wpis o… motywacji. Ale po kolei.

Staram się co jakiś czas robić coś „niezwykłego”, „wielkiego” (oczywiście dla mnie). Stawiam sobie wyzwania. Obieram ambitny cel i go realizuję. Robię to z wielu powodów. Oto dwa z nich:

  • Jeśli chcesz wierzyć w siebie, musisz mieć do tego wewnętrzne powody, własne uzasadnienie. Gdy ktoś powie Ci: „Uwierz w siebie! Jesteś panem sytuacji! Możesz robić, co tylko zechcesz! Osiągniesz wszystko, o czym tylko zamarzysz!„, to będą to tylko słowa. Owszem, niektórzy z nas potrzebują czasami motywacyjnego „kopa” i wiary innych w ich własne możliwości. Jednak to nie może zapewnić nawet namiastki sukcesu, jeśli Ty sam nie uwierzysz we własne możliwości. A jak najlepiej to zrobić? Przez osiąganie różnych celów. Najlepiej trudnych i ambitnych, ale możliwych do realizacji. Dlatego co jakiś czas staram się robić coś, co utwierdza mnie w przekonaniu: „Paweł, możesz zrealizować każdy cel. Pamiętaj jednak, że musi być w Twoim zasięgu„. Zatem nie porwę się na bicie rekordu świata w maratonie. Ale duży drewniany dom postanowiłem samodzielnie postawić. 
  • Jak każdy z nas, chcesz być postrzegany jako człowiek z charakterem, człowiek czynu i sukcesu, ktoś, kto coś potrafi. Potrzebujesz uznania innych, ale i ich wiary w Ciebie. Osiąganie ambitnych celów pozwala Ci stać się takim kimś. Pamiętaj jednak, że to tylko bonus do tego, co sam dla siebie osiągasz, realizując ambitne i trudne cele. Nie pozwól, by zdanie, osądy i opinie innych osób podcinały Ci skrzydła. Gdy postanowiłem zbudować dom z drewna, większość stukała się w czoło: „Zgłupiałeś? Chcesz sam postawić duży drewniany dom z poddaszem? Przecież nigdy tego nie robiłeś! Zatrudnij ekipę, wynajmij firmę i niech zrobią to porządnie…„. I często kwitowali: „Nie uda Ci się.” Ja jednak jestem już na innym poziomie wiary we własne siły, ale i umiejętności oceny i analizy zadań, które chcę wykonać. Tę wiarę mam dzięki napisaniu doktoratu, ale o tym opowiem Ci w kolejnym artykule. 

Jak doszło do tego, że postanowiłem zbudować własnymi rękami dla nas dom?

Mieliśmy (moi rodzice, rodzina mojego brata i moja) wspólny cel: zbudować drewniany dom letniskowy, w którym moglibyśmy spędzać wakacje, ale i jeździć w ciągu roku na krótkie wypady. Mieliśmy środki, mieliśmy lokalizację – polecam Ci przy okazji wspaniałe miejsce (właścicielem jest mój kuzyn z rodziną) na rodzinny wypoczynek: Pole namiotowo – kempingowe „Pod Brzozami” w Ustroniu Morskim”. Zaczęliśmy szukać firmy, która nam zbuduje nasz wymarzony dom. Okazało się, że choć firm jest sporo, to trudno jest znaleźć taką, która za przystępną cenę zapewni dobrą jakość wykonania. No i z terminami różnie bywa. Doszło do tego, że zacząłem myśleć o tym, by samemu zabrać się za budowę. Niemal wszyscy mi to odradzali…

Dla większości z nas budowa domu kojarzy się nie tylko z ogromem prac, ale i koniecznością posiadania mnóstwa umiejętności. Dlatego w naszych głowach tkwi zapis: „Budowa domu = albo zatrudnienie firmy, albo zatrudnianie kolejnych ekip do różnych etapów prac.” Wiele osób buduje własny dom w sposób partyzancki, ale i tani: zatrudniają fachowców do różnych etapów prac, a sami wykonują te, w których czują się mocni, wierzą, że sobie poradzą. Czyli murarz stawia ściany, ale właściciel-inwestor sam kładzie panele podłogowe. Cieśla stawia więźbę dachową, a właściciel-amator maluje ściany wewnątrz itd. Nie zrozum mnie źle: nie zachęcam Cię do budowy domu własnymi rękoma. Mówię jedynie, że mamy w głowach pewne przekonania, które często albo nie są prawdziwe, albo przynajmniej nie są żadną wyrocznią. Jeśli działasz mądrze i strategicznie, możesz działać wbrew tym przekonaniom

Klamka zapadła. Siadłem do tematu. Kupiłem kilka książek. Oglądałem filmy na YouTube. Czytałem fora i blogi. W międzyczasie okazało się, że na terenie gminy, na której chcemy się wybudować, nie wolno stawiać takich domków na tzw. zgłoszeniu. Musiałem zatem przejść procedurę uzyskania pozwolenia na budowę i wszystkich formalności, jakie są z tym związane. Oczywiście klęliśmy na tę sytuację jak szewcy, jednak z perspektywy czasu myślę, że bez tego nie miałbym okazji współpracować z projektantem, a tym samym nasz domek najpewniej nie byłby tak solidny, jak jest w rzeczywistości. Nie będę tutaj oczywiście zalewał Cię detalami związanymi z pozwoleniem na budowę, etapami prac, kolejnymi wyzwaniami, bo nie o tym jest de facto ten artykuł. Ciebie interesuje zapewne:

Jakie miałem przygotowanie do wykonania tego zadania? 

Nie mam zamiaru wmawiać Ci, że każdy z nas może w każdej chwili postawić taki dom. Co prawda uważam, że większość z nas by sobie poradziła, jednak każdy z nas jest inny, ma inne umiejętności, wiedzę i doświadczenie. Zatem jeden zbudował by taki dom z marszu, a drugi potrzebował by kilku lat nauki, a być może i zdobywania praktyki

Tak, jestem majsterkowiczem. I uwielbiam pracę z drewnem. Nie mam z tego zakresu żadnego wykształcenia. Po prostu lubię sobie czasem coś zrobić. Czasem stołek, innym razem ławę, huśtawkę, jakąś półkę. Z wcześniejszych moich „dokonań” w pracy z drewnem chyba największe to zabudowa tarasu na piętrze naszego domu w Zielonkach (przedłużanie krokwi, wstawianie okien dachowych, ocieplanie, montaż boazerii itp.) oraz wydłużenie dachu od strony ogródka + mały taras. No, może jeszcze położenie izolacji na połowie dachu połączone z układaniem dachówek. Oczywiście wykonywałem też wiele mniejszych prac, jak płytki w piwnicy, szafki wnękowe w jednym z pokoi, naprawa i konserwacja naszej bramy wjazdowej. To wszystko nijak się jednak ma do samodzielnego postawienia 10-tonowego domu z drewna.

Jak widzisz, z jednej strony miałem w miarę solidne postawy do podjęcia tego wyzwania, jednak trzeba przyznać, że było to dla mnie bardzo ambitne zadanie. I to jest właśnie absolutnie kluczowe: 

Jeśli chcesz nabrać olbrzymiej wiary w siebie i zacząć osiągać rzeczy, które do tej pory uważałeś za niemożliwe, musisz co jakiś czas osiągać ambitne cele. Pamiętaj jednak, że owe cele muszą leżeć w Twoim zasięgu. Jeśli podejmiesz się nierealnego zadania, a do tego nie przygotujesz się odpowiednio – osiągniesz efekt całkowicie odwrotny do zamierzonego: Twoja wiara we własne możliwości legnie w gruzach.

Każdy z nas powinien pokonywać własne ograniczenia

Uważam, że powinniśmy wyznaczać sobie takie cele i w takich obszarach, które pozwolą nam przezwyciężać kolejne nasze ograniczenia, na różnych polach. Jestem zdania, że nie ma tutaj uniwersalnej metody dobrej dla każdego z nas. Musisz samodzielnie wyznaczyć obszary, które warto w ten sposób przewartościować, przebudować. O czym konkretnie mówię? Przykładowo:

  • Ograniczenia wiary we własny umysł, inteligencję, możliwości myślowe i intelektualne. W moim przypadku kluczowe okazało się napisanie doktoratu. Nie, nie planowałem tego zadania pod kątem przełamywania własnych słabości i budowy wiary we własne możliwości. Miałem po prostu to szczęście, że doktorat stał się dla mnie takim kamieniem milowym (opowiem Ci o tym w kolejnym artykule). Zastanów się, co może być takim wyzwaniem w Twoim przypadku. A może już jesteś „po”?
  • Ograniczenia wiary we własne umiejętności manualne, projektowe, „wykonawcze”, „nadawania się do czegoś”. Tym właśnie był dla mnie ten drewniany domek: upewnił mnie, że jeśli coś solidnie zaplanuję i będę miał podstawy do wykonania zadania, to poradzę sobie z tym. W zasadzie poradzę sobie z każdym wyzwaniem tego typu. I nie jest to „papierowa wiara” (bo np. ktoś mnie o tym przekonał), nie jest to „życzeniowa wiara” (bo tak sobie myślę, marzę, fantazjuję). To jest najgłębsza wiara, jaka istnieje: wiara we własne możliwości bazująca na własnym doświadczeniu, własnych osiągnięciach, po prostu na faktach
  • Ograniczenia wiary w możliwości własnego organizmu, jego wytrzymałości, wydolności. Być może nie każdy uważa, że taka wiara jest mu potrzebna. Myślę jednak, że jest to także bardzo istotny dla każdego z nas obszar. Osobiście postawiłem na bieganie. Dla kogoś, kto nie biega, przebiegnięcie do autobusu może stanowić problem. A już na pewno ciągły bieg przez 5 czy 10 minut. A przebiegnięcie 10 kilometrów? A półmaratonu? A maratonu? A… ultramaratonu? Mam na swoim koncie blisko 10 półmaratonów. Ale to dla mnie za mało. Chcę biegać ultra, czyli dystanse powyżej maratońskich, często powyżej 100 kilometrów. Wariactwo? Myśl, co chcesz. Postaram się przybliżyć Ci ten temat w jednym z kolejnych artykułów. 
  • Ograniczenia wiary w kontrolę własnego ciała. Akurat nie mówię tutaj o nałogach, bo to oddzielny zupełnie temat. Ale np. o jedzeniu. Większość z nas jest uzależniona od cukru, ale i większość z nas nie potrafi kontrolować tego, co wkłada do ust. Zdaje się to być poza nami, czujemy się bezradni. Ciekawym sposobem na próbę zdobycia kontroli nad własnym łaknieniem jest głodówka. Kiedyś nie jadłem przez tydzień. W zasadzie dla kaprysu, choć i po to, żeby zobaczyć, jak to jest. Czy dostanę szału z głodu? Czy nie będę mógł spać? Czy będę bez przerwy myślał o jedzeniu? Nic z tych rzeczy. Po kilku dniach niemal przestajesz czuć głód, a umysł niesamowicie się wyostrza – ale to temat na inną okazję. W każdym bądź razie taka głodówka pozwala uświadomić sobie, że jesteśmy panami sytuacji. Że potrafimy sobie odmawiać. Że to my decydujemy, co jemy. Jeszcze oddzielnym tematem jest kontrolowanie wagi ciała i dbanie o zdrowie, ale pozwól, że nie zapuszczę się dzisiaj w te rejony.

Czy naprawdę sam zbudowałem ten dom?

Znam osoby, które mówiąc „zbudowałem dom” mają tak naprawdę na myśli „opłaciłem budowę domu (lub bank opłacił), w którym mieszkam”. Powinni mówić „sfinansowałem budowę domu”, no ale pewnie lepiej się czują mówiąc to, co mówią. Czy zatem zupełnie sam zbudowałem ten drewniany dom? Niezupełnie. 

Większość prac wykonałem albo samodzielnie, albo z czyjąś pomocą. Tylko niektóre prace robił w całości ktoś inny (np. elektrykę), choć nie tyle dlatego, że sam bym nie dał rady (niektórych rzeczy faktycznie musiałbym się douczyć, dopytać, doczytać), ale z braku czasu. Aby zbudować ten dom, musiałem dwa razy zostawić moją rodzinę i firmę na 1,5 miesiąca (łącznie nieco ponad 3 m-ce). I powiem wprost: największym wyzwaniem było dla mnie nie zbudowanie domu, ale oderwanie od moich skarbów (czyt. dzieci i Gosi) na tak długi czas. 

Największą pomoc miałem ze strony mojego taty Romana. Był przy mnie niemal przez cały czas. Poniżej zobaczysz go na wielu zdjęciach. Mam trochę wyrzuty sumienia, że go tak eksploatowałem. Dasz wiarę, że mój tata ma 72 lata? Ja nie wierzę! Jest sprawniejszy od wielu 50-latków. Pomagał mi głównie fizycznie, wspierał na wszystkich frontach budowy. Pomagała nam także moja mam Ela. Jej główne zadania to impregnacja drewna i jego malowanie. No i wsparcie obiadowe 😉 

Budowa składała się niejako z dwóch faz: jesiennej i wiosennej. Pierwszy półtoramiesięczny wyjazd obejmował postawienie, powiedzmy, stanu surowego zamkniętego. Tutaj miałem do pomocy jednego młodego pomocnika. Był silny, a to było na tym etapie kluczowe. Co prawda napsuł mi trochę nerwów, jednak jestem mu wdzięczny za pomoc – i moje plecy także. Drugi mój przyjazd nad Bałtyk miał na celu wykończenie domu. Wiedziałem, że muszę mieć kogoś do pomocy, bo czas naglił. Dałem ogłoszenie i zgłosił się człowiek. Tzw. złota rączka. Z Kołobrzegu. Z perspektywy czasu oceniam, że choć nie był tani i mieliśmy różne zastrzeżenia, to bez niego nie powstał by tak szybko nasz dom. Zrobił m.in. niemal całą łazienkę (ja w sumie tylko zbudowałem szkielet ścian, wstawiłem okno, ociepliłem ją i wykonałem parę innych drobiazgów). Brakowało rąk do pracy, by zdążyć w ustalonych ramach czasowych, dlatego postanowiłem znaleźć jeszcze jednego fachowca do pomocy. Tym razem los nie był dla mnie łaskawy i trafiłem na partacza, którego już po pierwszym dniu chciałem wywalić. Postanowiłem jednak, że pod moim ścisłym nadzorem jakoś musi dać radę. No i jakoś dawał, choć ile zjadłem nerwów – to już moje. Nie życzę nikomu spotkać Heńka na swojej budowlanej drodze. 

Budując dom miałem na głowie wszystko: logistykę i zakup materiałów, wyznaczanie pracy dla pomocników i ich ścisły nadzór, a także – tego najwięcej – sam pracowałem, najczęściej po kilkanaście godzin dziennie. Doszło do tego, że pracowałem +12 godzin na okrągło, także w soboty i niedziele. Ostatnie tygodnie były naprawdę ciężkie. Na koniec pojawił się mały niedosyt, gdyż musiałem już wracać do Zielonek, a zostało dosłownie kilka dni mojej pracy. Myślałem, że jeden z pracowników to szybko dokończy, ale jak się okazało, po moim wyjeździe pracował naprawdę wolno, nie miał „Krzywego-bata” nad sobą, a w końcu nie przyszedł już wcale… Zostało kilka drobiazgów (rynny, kilka listewek maskujących, kilka progów w środku, gdzieś jakiś wystający kabel itp.), jednak da się już mieszkać i dom jest w zasadzie skończony. 

Ten artykuł kosztował mnie wiele pracy. Dlaczego? Bo chciałem przedstawić całą moją przygodę z budową domu na zdjęciach. Było ich ponad 500. Musiałem zrobić selekcję, następnie drugą selekcję, później obrobić blisko 100 zdjęć. Skoro miała to być opowiedziana historia, dlatego na każdym zdjęciu jest dymek z komentarzem. Mam nadzieję, że pozwoli Ci to, Drogi Czytelniku, wczuć się w klimat i to, co przeszedłem. 

[Kliknij najlepiej na pierwsze od góry zdjęcie i klikając na każdym zdjęciu po prawej jego stronie przechodź do kolejnych zdjęć]

I jak Ci się podoba taki sposób na motywację i budowę wiary we własne siły? Jakie wyzwania przed sobą stawiałeś lub stawiasz? Podziel się tym w komentarzu.

Polub i udostępnij ten artykuł, jeśli uważasz go za godny uwagi. Niech Twoi znajomi też mają szansę go przeczytać. Może ktoś z nich myśli o budowie takiego domu 😉

Paweł Krzyworączka i jego historia budowy domu z drewna

52 komentarze

  1. To chyba coraz bardziej popularna opcja na zbudowanie domu. Ceny idą w górę jak krew z nosa. Znam już osobiście dwie osoby, które podjęły się samodzielnej budowy domu. Generalnie jedna miała wiedzę na ten temat a druga zupełnie nic – korzystała z filmików na you tube. Czekam na zakończenie jednej i drugiej inwestycji. Może sam się kiedyś podejmę takiego wyzwania. Nie ukrywam, że minusem jest brak czasu u mnie.

    Odpisz
  2. Super robota 🙂
    Myślałeś może o przygotowaniu takiego poradnika, jak zbudować taki dom krok po kroku, albo skąd brałeś wiedzę na ten temat?

    Odpisz
  3. Witam! Czy budował Pan według swojego projektu, czy tez projekt był gotowy? I jeszcze jedno, Szkoda, że nie ma Pan chociaż „kozy” do grzania!

    Odpisz
  4. Super wyczyn
    My tez podchodzimy dużymi krokami do budowy domku.
    Mógłbyś podać ile Cię to kosztowało ?

    Odpisz
  5. Fajnie pokazana praca od początku do końca 🙂

    Ile trwała budowa ??

    Ile metrów na Twój nowy domek ??

    Ile plus minut trzeba przygotować pieniędzy na taką zachciankę ??

    Pozdrawiam
    Tomek

    Odpisz
    • @Maczkins,
      Jak opisałem, były to dwa etapy po nieco ponad 6 tygodni, czyli razem nieco ponad 3 miesiące.
      Domek ma (z tarasem) około 70 metrów.
      Przygotuj 100 tysięcy i bierz się do roboty 😉

      Odpisz
      • Witam,

        czy do budowy tego domku wymagane było pozwolenie? Mam zamiar coś podobnego zrobić i dlatego pytam?

        Odpisz
  6. Świetny wpis! Gratuluję wytrwałości, bo to niełatwe zadanie wybudować samemu dom nawet jak ma się doświadczenie w pracy na budowie i wie się co i jak robić. Na pewno potrzeba dużo zaparcia i samodyscypliny ^^ Mam nadzieję, że kiedyś również będę mógł się pochwalić, że wybudowałem samemu dom.
    No i jeszcze tylko posadzić drzewo i spłodzić syna 🙂

    Pozdrawiam serdecznie

    Odpisz
  7. Dobry tekst, polecam go dalej.

    Odpisz
  8. Fajna sprawa. Bardzo podoba mi się efekt. Rzeczywiście na tych pierwszych zdjęciach dom rósł w oczach. Jak tylko będą środki, miejsce i wola chwila to na pewno będę chciał zrobić to samo 🙂

    Odpisz
  9. Jeśli powiesz : Nie dam rady – to tak się stanie. Jeśli stwierdzisz: Zrobię to! – też masz rację. Jesteś przykładem na to, że chcieć to móc.
    Bardzo ciekawie pokazałeś historię budowy domu 🙂 Gratulacje i powodzenia w kolejnych wyzwaniach!

    Odpisz
    • @Piotr,
      Dzięki. Faktycznie: przygoda życia. Też dowód na to, że jeśli coś robimy z pasją i pełnym zaangażowaniem, to znajdujemy w sobie więcej pokładów energii niż moglibyśmy przypuszczać. Organizm mobilizuje się niesamowicie. Można by rzec, iż jest to pewnego rodzaju dowód na to, że to psychika rządzi ciałem – a nie odwrotnie. Przykład: pracowałem nad domkiem bardzo intensywnie, kilkanaście godzin dziennie, pod koniec także w każdą niedzielę. Zatem organizm siłą rzeczy musiał być przemęczony. Niemal codziennie mnie przewiewało. Każdy wie, jak wieje nad Bałtykiem. A w kwietniu nie ma jeszcze upałów, jest chłodno. Co chwilę będąc spocony wychodziłem na wiatr i mnie zawiewało. Wydaje się, że powinienem się rozchorować. W zasadzie co chwilę. A jak było? Nie miałem nawet małego kataru. Pełnia zdrowia. Choć organizm pewnie chętnie by odpoczął i się „rozłożył”, to psychika mówiła mu: „Ani się waż! Robota jest do wykonania!”. Tak to ciekawie działa.

      Odpisz
  10. Świetny Domek Letniskowy, niemal całoroczny tak wykonany fajnie. Pozdrawiam

    Odpisz
    • @Mariusz,
      Tak, całoroczny. Jest tak ocieplony, że podejrzewam, iż w zimie wystarczą 2 grzejniki olejowe i będzie ciepło. Tym bardziej, że nad Bałtykiem nie ma ostrych zim. Gdy na południu kraju jest -10 stopni, to nad morzem najczęściej około zera.

      Odpisz
  11. Chapeau bas Pawle !!!
    Tym bardziej że kształciłeś się w demolce, a o ile pamiętam nawet popełniłeś z tego chyba doktorat 😉
    A tak na poważnie, musisz być bardzo dumny z tej „chatki”, tak samo ja dumni muszą być dumni z Ciebie Twoi rodzice. I to nie tylko z jej powodu, ale oczywiście za całokształt. Znamy się już ładnych parę lat, siłą rzeczy obserwuję co robisz, od szkoleń przez zjazdy, sklepy etc. – ale też rower, siłownia a ostatnio bieganie. I muszę Ci powiedzieć, że jestem pełen podziwu dla Twojej konsekwencji w dążeniu do celów, nawet tych mniejszych.
    Rozumiem że „chatka” była jedynie pretekstem, żeby dać upust swoim przemyśleniom, powiedzieć trochę o swoich wartościach i drodze do nich.
    I uczynić świat lepszym, może kogoś zainspirować tą opowieścią.
    Rano na leśnej przebieżce układałem sobie, co by tu napisać w komentarzu Krzywemu 🙂 Wymyśliłem całkiem „tęgą” opowieść, pewnie nie skończyłbym przed północą, nie wiem też czy tyle miejsca jest przewidziane dla komentarzy, więc zrezygnowałem.
    Kończąc Pawle, dziękuję że kiedyś stanąłeś na mojej drodze. Super że jesteś.
    Powodzenia z operacją, w „ultrasach”, nie wydanych jeszcze książkach etc.
    I do usłyszenia niebawem

    Odpisz
    • @Artur,
      Dzięki za gratulacje. Masz rację, rodzice są dumni i szczęśliwi. A ja z tego, że mam takich rodziców. Szczególnie mama zawsze mnie wspierała. Zresztą wspomniany przez Ciebie doktorat właśnie mamie dedykowałem.
      Właśnie dla takich słów, jak Twoje, chce mi się dalej działać. Dziękuję!

      Odpisz
  12. Cześć Paweł ,
    Od jakiegoś czasu śledzę twoja stronę, nie tyko ze względu na „materiały” potrzebne mi do „budowy mojej strony – hobby” (czyt.biznesu). Dzięki serdeczne szczególnie za przesłanie mi info o książce „Biblia e-biznesu 2.Nowy Testament” – jak dla mnie laika rewelacja. Gdybym przeczytała jakieś dwa lata temu zaoszczędziłabym wiele czasu, pieniędzy i co najważniejsze zdrowie, czytając bez wartościowych opisów rzekomych speców nabawiłam się tyko strach, że nie dam rady.
    Dziękuję Ci bardzo za nie „wciskanie kitu”, którego tak wiele w Polsce sieją, czy to na kongresach , „zajazdach biznesowych” i tym podobnych „biznesowych wydmuszkach”.
    No i dzięki za chęć podzielenia się wrażeniami z budowy domku, przypomniałaś mi o mojej pierwszej budowie domku na działce (ponad 25 lat) w porównaniu do Twojego to mój to byłby w okolicach budy dla wypasionego buldoga 😉 Ta radość wręcz euforia po wbiciu ostatniego papiaka na dachu, wspaniałe uczucie które mi się przypomniało, i ta duma po gratulacjach i oklaskach no i fakt że kobitka dała radę.
    Ten artykuł Paweł o „jak własnymi rekami zbudowałam dom” możesz wierzyć lub nie przyszedł właśnie w chwili mojego zwątpienia. Czy sobie dam radę z budową życia, czy to co obrałam sobie ma sens? Nie wiem „Pożyjemy zobaczymy”, Inni budują to ja też mogę, zresztą to już przerabiałam, tylko dobry plan mi jest potrzeby. Może plan podpatrzony właśnie u Ciebie.
    Potrzebuje więcej takich motywacji, może być budowa parku zabaw ;):) żartuję
    Dzięki Paweł za wszystkie dotychczasowe motywacje jak i Twoich Komentujących dzięki i proszę o więcej.
    Wszystkiego dobrego we wszystkich Twoich poczynaniach.
    Dużo zdrowia życzę. Pozdrawiam.

    Odpisz
    • @Rozalia,
      Dzięki za miłe słowa.
      Nie przejmuj się tym, że się boisz, wahasz się, czy masz chwile zwątpienia. Każdy z nas je miewa. I każdy się boi. Kluczowe jest działanie pomimo strachu. I ze strategią, bo po omacku daleko zajść nie można.
      Jeśli masz biznesowe rozterki, możesz napisać do mnie maila lub zadzwonić – postaram się doradzić.

      Odpisz
  13. Być może paradoksalnie, przynajmniej dla mnie, w artykule budowa domu wcale nie jest najważniejsza. To budowa czegoś więcej. Siebie, rodziny, związków, kompetencji, wiary, pewności… Na pewno artykuł wielowymiarowy i każdy znajdzie coś innego dla siebie. Można zazdrościć Ci podstaw, źródła i kapitału, który przekazali rodzice. Życzę zdrowia Twoim stawom i kręgosłupowi. Chyba rower byłby zdrowszy, a pływanie to dla Ciebie wspaniała rehabilitacja i regeneracja stawów. Wiem coś o tym z autopsji :). Dodam jeszcze, że wyżej nad tzw. motywację stawiam nawyki, oczywiście zdrowe 🙂

    Odpisz
    • @Bogdan,
      W pełni zgadzam się z Twoimi słowami. W gruncie rzeczy, to był artykuł o życiu – z domkiem w tle 😉

      PS Mój kręgosłup ma się świetnie, stawy także. Problemem jest więzadło w kolanie, zerwane ponad… 20 lat temu. Wtedy to olałem, ale gdy pokochałem bieganie kilka lata temu, wyszło na to, że bez więzadła można prowadzić „zwykłe” życie, ale „życie biegacza” to już inna bajka. Kolano muszę mieć w pełni sprawne, jeśli chcę dużo biegać. A 5km wokół osiedle mnie nie zadowala. Na rowerze oczywiście jeżdżę – nawet za chwilę jadę do rodziców kwiatki podlać właśnie na rowerku. Na basen trochę mi brakuje czasu, ale pewnie w końcu dojrzeję do decyzji, by raz w tygodniu, bez względu na wszystko, lądować na basenie. Bo pływać bardzo lubię.

      Odpisz
  14. Cześć Paweł!
    Widać, że miałeś to dokładnie przemyślane i starannie ten dom wykończyłeś.
    Wielkie gratulacje!
    Mam wrażenie, że wszystko tak właśnie robisz i to owocuje.
    Ale… ja nie o tym chciałam.
    Skoro rzecz o motywacji, to do niej chciałam się odnieść. Otóż w całej tej fotograficznej relacji z budowy najważniejsze są dwa zdjęcia: Ty z Tatą i Ty z Mamą.
    To one wyjaśniają skąd czerpiesz siły do działania. Z Miłości.
    Miłość i wzajemny szacunek panujące w Twojej rodzinie, co niejednokrotnie podkreślałeś w swoich wypowiedziach, są w moim odczuciu głównym motorem tego wszystkiego dobrego, co robisz.
    Masz dla kogo i z kim robić rzeczy małe i duże. Masz z kim się z nich cieszyć. To jest tak naprawdę najważniejsze w życiu.
    To samo zresztą jest w biznesie: chcesz, żeby klienci cię pokochali? Kochaj swoich klientów! Okaż im troskę, a oni z radością cię polecą i sami będą wracali.
    Czyż nie tak właśnie jest?
    Chapeau bas dla Twoich Rodziców i jeszcze raz gratulacje dla Ciebie!
    I trzymam kciuki za udaną operację kolana i ultramaraton.
    Dawaj znać, kiedy start!

    Odpisz
    • @Marta,
      Zgadza się, wszystko miałem przemyślane. Oczywiście podczas takiej budowy – szczególnie przeprowadzanej pierwszy raz – trzeba w wielu momentach mocno improwizować. Jednak dalej bez planu nie ma mowy o zaczynaniu.
      Masz rację: moi rodzice są kluczowi w moim życiu. Tym bardziej teraz, gdy widzę rozpadające się małżeństwa naszych znajomych, oczami wyobraźni maluję sobie obraz ich dzieci w przyszłości. To będą skrzywione życiorysy. Gdyby ich rodzice wiedzieli w pełni o tym, jaką krzywdę robią swoim dzieciom, może poświęciliby się i wytrzymali choć do ich pełnoletniości razem. Większość z nas nie docenia domu i roli rodziców. Moim zdaniem, są ważniejsze od środowiska, w którym się wychowujemy (poza domem).

      Odpisz
  15. Rewelacja! I pomysł i wykonanie. Aż niewiarygodne, że chałupka powstała z amatorskich umiejętności, w tak krótkim czasie i przy tak małej „ekipie budowlanej”. Żaden nabyty gotowy pałac nie da tyle satysfakcji i radości, co domek wybudowany własnymi rękoma.
    A teraz o motywacji i własnej wartości… każdy powinien sobie wyznaczać cele i co najważniejsze – wierzyć w siebie. Ale… moim zdaniem nie powinny być one zbyt wygórowane, gdyż nie ma nic gorszego niż niepowodzenie i porażka. Nie na każdego zadziała to motywacyjnie (za pierwszym razem się nie udało, ale do trzech razy sztuka), słabsi się nie podniosą, całkowicie polegną na polu własnej wartości i nigdy już nie podejmą działań. Trzeba mierzyć siły na zamiary i nie zaczynać od razu zbyt ambitnie! Co oczywiście nie znaczy, żeby się dołować i zaniżać swoje umiejętności.

    Odpisz
    • @Beata,
      Dziękuję za miłe słowa.
      Faktycznie, sam się dziwię, że tak szybko się udało. Przyznam, że dawałem z siebie 100%: czasu, zdrowia, energii, zaangażowania.
      Całkowicie się z Tobą zgadzam, o czym wspomniałem w artykule. Pewność siebie powinna być podparta wcześniejszymi, realnymi osiągnięciami. Nikt z nas od razu nie osiągnie szczytu, bez przygotowania. Na ośmiotysięczniki nie wspinają się ludzie, którzy są zwykłymi turystami, a którym nagle przyszło do głowy: „A, wejdę sobie na tę górę. Ale będzie zabawa!” Większość z nas jest w stanie zdobyć taki szczyt, jednak nikt nie zrobi tego „z marszu”.

      Odpisz
  16. Paweł dziękuje – artykuł motywacyjny super! Życie musi mieć sens. Człowiekowi do szczęścia potrzeba czegoś, co nie każdy ma – musi mieć w życiu jakiś cel i Ty go masz. Interesuje mnie Twoja książka. Jak ją dostać?

    Odpisz
    • @Franciszek,
      Cieszę się, że art Ci się spodobał.
      Tak naprawdę musimy mieć wiele celów. Mało tego: trzeba cały czas je modyfikować, uaktualniać. Nie zmienia to faktu, że warto mieć stały azymut, „cel ostateczny”.
      Być może Ciebie innych mocno zaskoczę, gdy powiem, że jeszcze chyba nie odnalazłem tego, co najbardziej chcę robić w życiu. Cały czas szukam. Owszem, po drodze robię różne cudowne i uszczęśliwiające mnie rzeczy. Ale dalej jestem głodny. I nie chodzi o pieniądze, by z tych się wyleczyłem już jakiś czas temu. Chodzi o spełnienie w sensie tego, do czego się nadaję. Uważam, że każdy z nas nadaje się do różnych rzeczy. Do jednym lepiej, do innych gorzej. Kłopot w tym, że ciężko nam to coś znaleźć. Bardzo ciężko. Nie wchodząc w tym miejscu zbyt głęboko w tę kwestię, powiem, że po setkach godzin autoanalizy dochodzę zawsze do jednego wniosku: najbardziej nadaję się do projektowania. To jest mój najsilniejszy punkt. Coś, w czym mogę osiągnąć mistrzostwo. Szkopuł w tym, że projektowanie to szerokie pojęcie. Wszystko, co można nazwać projektowaniem, sprawia mi olbrzymią frajdę, ale i łatwo mi przychodzi. Pracując na Uczelni (AGH w Krakowie), projektowałem wyburzanie obiektów budowlanych z użyciem materiałów wybuchowych. Czułem się w tym, jak ryba w wodzie. Wcześniej, na studiach, najbardziej lubiłem przedmioty projektowe, każdego typu. Jeszcze wcześniej, uwielbiałem programy graficzne i projektowanie 3D. Jeszcze wcześniej, jako dziecko i młody człowiek, zakochałem się w klockach Lego: mogłem przez cały dzień budować, bez końca – mama tylko dostarczała mi kalorii, bym przeżył fizycznie, bo duchowo byłem w innym świecie. Być może właśnie klocki Lego są u mnie kluczem: być może dzięki nim mam wyobraźnię, także tę przestrzenną, uwielbiam projektować, „czuję” mechanikę i wytrzymałość materiałów, przewiduję kolejne posunięcia, układam strategie.
      I mam dylemat: w czym mogę stać się NAJLEPSZY? W czym mogę się SPEŁNIĆ? Czy jest to pisanie książek (to także pewnego rodzaju projektowanie struktury)? Czy jest to prowadzenie szkoleń (to także projektowanie)? Czy jest to projektowanie interfejsów programów i ich funkcjonalności (uwielbiam to)? Czy jest to programowanie, którego musiałbym się dopiero nauczyć (mam tylko drobne podstawy, ale „czuję” to)? Czy jest to projektowanie…? No właśnie: czego?
      Cały czas szukam. I gdy już wydaje mi się, że znalazłem, znowu dopadają mnie wątpliwości. Wiem, że muszę projektować. Ale nie jestem pewien, w projektowaniu czego byłbym całkiem spełniony. W czym mogę w 100% uwolnić swój potencjał. Czy w ogóle jest coś takiego…?

      PS Jeśli pytasz o moją książkę, którą wydałem kilka dni temu, to znajdziesz ją tutaj: http://onepress.pl/ksiazki/69-plus-1-sposobow-na-rozkochanie-klienta-w-twoim-e-biznesie-pawel-krzyworaczka,doobek.htm A dziś lub jutro postanowię, którym trzem osobom komentującym ten artykuł sprezentuję tę książkę. Skontaktuję się z nimi mailowo. Może będziesz wśród nich i Ty, kto wie 😉

      Odpisz
  17. Pawle, zazdroszczę 🙂 determinacji i podziwiam.
    Posiadam działkę niedaleko jeziora i również zamierzam wybudować dom raczej w szkielecie.
    Trochę jednak wątpiłem w swoje umiejętności i w to, czy podołam takiemu wyzwaniu.
    Ty jednak uzmysłowiłeś mi, że jest to możliwe choć trudne do zrealizowania. W myślach mam już domek podobny nawet do Twojego. Wcześniej już nawet wykonałem wstępną koncepcję domku szkieletowego, ale już uległa zmianie :).
    Zauważyłem na zdjęciach, że zastosowałeś prostą (może tak mi się tylko wydaje) konstrukcję więźby dachowej. Czy stosowałeś do jej konstruowania jakiś szablon, wg którego łączyłeś krokwie?
    Nie wiem Pawle, czy to aby odpowiednie miejsce na zadawanie pytań dotyczących kwestii technicznych, ale co mi tam :):
    – jaka jest powierzchnia zabudowy i użytkowa Twojego domu,
    – jakie przekroje elementów szkieletu zastosowałeś w konstrukcji,
    – jak grubą izolację termiczną zastosowałeś,
    – czy nie występuje ugięcie krokwi z uwagi na brak jętek,
    – czy bloczki fundamentowe kupiłeś gotowe czy robiłeś na zamówienie i czy są one odpowiednio wytrzymałe, zastosowałeś podlewkę betonową pod bloczki czy posadowiłeś je bezpośrednio na gruncie (swoją drogą to musiało być niełatwe posadowić wszystkie w poziomie)…?
    Mam więcej pytań, jednak nie chcę Cię nimi zamęczać :), więc na początek wystarczy.
    Dzięki temu, co tutaj pokazałeś i opisałeś, uświadomiłem sobie, że ograniczenia istnieją tylko w naszych głowach.
    Jeżeli ktoś inny w większości sam – czyli Ty 🙂 – potrafił zbudować taki dom, to ja też powinienem dać radę.
    Już nie raz nie do końca byłem pewny swoich umiejętności i bałem się zacząć niektórych czynności, np. podczas remontów. Jednak, gdy w głowie poukładałem sobie temat i powiedziałem sobie, że temu podołam, to po tym, jak rozpocząłem i potem skończyłem, to byłem dumny z siebie i jednocześnie zdziwiony, że to jednak nie jest tak trudne. To chyba kwestia wcześniejszego przygotowania.
    Mogę się mylić, ale myślę, że nie raz podczas budowy miałeś chwile zwątpienia, myślałeś „co ja tu k… robię” i chciałeś to rzucić w diabły :). Jednak nie poddałeś się, a teraz pewnie „pękasz” z dumy, że potrafiłeś coś takiego zbudować. Swoją drogą, to zarąbiste uczucie.
    Jeszcze raz gratuluję Paweł determinacji.
    Pozdrawiam i życzę miłego użytkowania.

    P.S.
    Jeżeli pozwolisz, to gdy już rozpocznę budowę swojego domu odezwę się do Ciebie z kilkoma pytaniami 🙂

    Odpisz
    • @Daniel,
      Dzięki za miłe słowa i obszerny komentarz. Postaram się odpowiedzieć na Twoje pytania w punktach:

      1) Konstrukcja dachu jest oczywiście prosta, co wynika z jego kształtu. 15 par krokwi. Łączone ze sobą za pomocą metalowych płytek i wkrętów. Mają wycięcie, precyzyjnie wykonane, by „osiąść” na „murłacie”. Nie miałem szablonu. Po prostu wyliczyłem wsio na kartce, obliczyłem ze wzorów trygonometrycznych. Następnie narysowałem na parze krokwi i wyciąłem. Zamontowaliśmy pierwszą parę krokwi i okazało się, że wszystko jest OK. Zatem analogicznie zrobiłem resztę.

      2) Powierzchnia zabudowy to około 7,5 na 5,5m, czyli jakieś 41m2. Mówię o obrysie domku. Ściany są grube, dlatego w środku jest oczywiście mniej miejsca. Około 5x5m środek, 2×5 taras i 7×5 poddasze, gdzie zrobiłem 2 pokoje (jeden mniejszy i drugi dużo większy).

      3) Szkielet składa się z solidnych belek o przekroju 5x15cm (mówię o „wypełnieniu” szkieletu). Podwalina: 10x15cm. Słupy narożne: 15x15cm. Belki stropowe: 22x12cm + dwie przyschodowe: 22x16cm. Krokwie: 22x6cm.

      4) W ścianach mam 15 cm izolacji (maty wełniane). Dach: także 15 cm (wełna). Do tego wiatroizolacja od zewnątrz i paroizolacja od środka. Wspomniałem, że ściany są grube, gdyż: boazeria 1cm, belki z izolacją miedzy nimi 15cm, płyty budowlane 2cm, łaty 2cm, elewacja 2cm (podałem wszystko w przybliżeniu do 1cm), co daje razem ponad 22cm.

      5) Jętki nie były potrzebne. Zwróć uwagę, jak są mocowane krokwie. Na górze są złączone ze sobą blachami i opierają się o siebie. Tutaj nie trzeba nic więcej. Opierają się na murłatach i tam jest mocowanie blachami i wkrętami (tu także chodzi tylko o podparcie). Natomiast na końcach są skręcone grubymi śrubami (centymetr średnicy) z belkami stropowymi. To jest tutaj kluczowe. Tworzy się bardzo sztywna konstrukcja. Całości dopełniają zastrzały (wcięcia w krokwiach od środka poddasza i zastrzały z łat zamocowane pod kątem, na wkrętach) oraz przykręcone do krokwi od góry płyty budowlane (jako podłoże pod gont). Całość jest wręcz przestabilizowana.

      6) Bloczki kupiłem gotowe. Jest aż 30 podpór pod konstrukcją. Niektórzy dają mniej, jednak trzeba pamiętać, że nie zrobiłem typowego szkieletu, który waży mniej niż połowę naszego domku.

      7) Wykopałem dziury pod bloczki. Ich dno wyrównałem piaskiem. Zagłębienie jest dość płytkie, ale wystarczające (około pół metra).

      8) Tak, nie było łatwo wypoziomować te bloczki. Rozciągałem sznurek i do niego równałem. Te około 120 bloczków ważyło ze 2,5 tony. A każdy bloczek musiałem przekładać, wsadzać i wyjmować do zagłębienia, czasami kilka razy, na kolanach. Prościej byłoby odlać te stopki fundamentowe, jednak nie chciało mi się robić 30 szalunków. A znowu zrobić kilka szalunków i stopniowo zalewać je betonem… nie miałem czasu. Więc w kilka dni ułożyłem bloczki.

      Hm, chyba nie miałem chwil zwątpienia podczas budowy. Raczej 100% determinacji, gdyż nie miałem nieograniczonego czasu na pobyt nad morzem.

      Pytaj, o co chcesz – chętnie odpowiem.

      Odpisz
  18. Dziękuje ci Pawle za wspaniały artykuł motywacyjny. Po przeczytaniu nabrałem wiary w siebie i wierzę że można pokonać własne ograniczenia. Jeśli człowiek naprawdę chce być szczęśliwy to w życiu musi mieć jakiś sens a gdy traci nadzieję, to jego życie ustaje – zaczyna umierać. Człowiekowi do szczęścia potrzeba czegoś co nie każdy ma – musi mieć w życiu jakiś cel i ty go masz. „Dobrze jest żyć” tak myśli człowiek, który czuje się szczęśliwy. Chcę skorzystać z Twoich doświadczeń. Chętnie kupię Twoją książkę.

    Odpisz
    • @Franek,
      Cieszę się, że artykuł tak pozytywnie na Ciebie wpłynął.
      Dodam, że każdy powinien mieć swoje własne marzenia i cele. I nie można oceniać szczęścia innych przez własny pryzmat. Przyznam, że sam się tego powoli uczę. A nie jest to proste. Przykładowo: mam szczęśliwą rodzinę – cudną żonkę i najwspanialsze dzieciaki pod Słońcem. Dopiero mając własne dzieci przekonałem się, że nie ma dla mnie większego szczęścia niż one. I widząc ludzi, którzy świadomie podejmują decyzję, by nie mieć dzieci, chcę im wykrzyczeć w twarz, że robią największy błąd w swoim życiu. Dla mnie, szczęścia związanego z własnymi dziećmi nie da się porównać z niczym innym. Z niczym. I moje małe sukcesy (doktorat, napisanie książki, zorganizowanie szkolenia z dużym zyskiem, posiadanie kilku e-sklepów, budowa domu z drewna, czy przebiegnięcie półmaratonu) nijak się mają do tego, co czuję, gdy jestem z moimi dziećmi, gdy je przytulam, bawię się z nimi, patrzę na nie, cieszę się ich małymi sukcesami. I teraz pytanie: czy każdy inny człowiek czułby to samo na moim miejscu? A może dla kogoś innego dzieci wcale nie są pełnią szczęścia? Może jego spełnieniem jest bycie skutecznym menadżerem, a rodzina w ogóle nie jest ważna? Czy mam prawo mierzyć innych swoją miarą? Czy mam prawo innym radzić i cokolwiek narzucać? Myślę, że nie. Co najwyżej mogę służyć radą, jeśli ktoś mnie o nią sam poprosi. Mogę być żywym przykładem, by inspirować innych. Mogę być kimś, kto pomaga innym znaleźć własną drogę, obudzić się, określić cele. Ale nie mogę innych oceniać przez własny pryzmat. Uczę się tego od lat. Idzie mi średnio, dalej się łapię na ocenianiu innych. Mam nadzieję, że kiedyś będę całkowicie wolny od tej przypadłości.

      Odpisz
  19. Gratulacje. Rewelacja. Cieszę się Twoim szczęściem. Ile metrów ma domek?

    Odpisz
    • @MrC,
      Dzięki.
      Domek ma na parterze (w przybliżeniu podam) 5×5 środek + 2×5 taras, do tego poddasze (nie odliczając schodów) 5x7m. Zatem około 60m2 wewnątrz + 10m2 zadaszonego tarasu.

      Odpisz
  20. Posiadanie i spełnianie marzeń – gratuluję. Ja jestem od siedmiu lat na etapie niespełnionego marzenia i to blokuje wszystkie inne. Dla mnie artykuł super inspirujący – postaw sobie ambitne cele – pamiętaj, żeby były w zasięgu :-).
    Cudowny jest ten „fun”, który przebija z Twojej relacji. Z drugiej strony biegnąc za marzeniem / celem trzeba często wiele poświęcić (i o tym też piszesz, a nie tylko, że było słodko). Ja chyba pozostaję w strefie „komfortu(???)” i nie poświęcam. A czytając ten wpis zastanawiam się, że być może właśnie pozostając tu poświęcam coś o wiele ważniejszego – smak życia… Dzięki.

    Odpisz
    • @Kasia,
      Bez marzeń życie byłoby nie do końca pełne. M.in. dlatego codziennie dbam o to, by w moich dzieciach wzbudzać i pielęgnować marzenia, a nie tłumić i sprowadzać na ziemię. Przykładowo: spytałem wczoraj mojego synka, co chciałby robić w przyszłości. Odpowiedział, że chce w Polsce zbudować Legoland. I wiem, że jeśli za kilkanaście lat dalej będzie tego pragnął, bez wątpienia mu się uda. [Przy okazji: uważam, że Legoland w Polsce byłby sukcesem komercyjnym i nie wiem, dlaczego jeszcze nie powstał. Pewnie komuś tam brakuje odwagi.]
      Tak, realizacja marzeń sprawia mnóstwo radości. Cieszę się, że widać to z mojej foto-relacji.
      Czy dużo musiałem poświecić? Trochę zdrowia, trochę życia i trudną rozłąkę z rodziną. Z drugiej strony, to tylko 3 miesiące, a domek da nam radość przez wiele lat.
      Jeśli ktoś z nas nie może wyjść poza strefę komfortu, wyrwać się z matni ograniczeń, dogonić marzeń – trudna przed nim droga. Prosta afirmacja „uwierz w siebie!” nie wystarczy. Potrzebna jest:
      1) Głęboka wewnętrzna przemiana, często wręcz przewartościowanie siebie, życia, celów.
      2) Poznanie szeregu narzędzi (najczęściej dość prostych), dzięki którym możliwa jest realizacja ambitnych celów i marzeń w praktyce.
      Widząc w ten sposób ten problem, postanowiłem opracować i przeprowadzić nowe szkolenie: Tajemnice Motywacji (niebawem odbędą się zapisy). I jeśli choć jednej osobie pomogę odmienić los, to będę szczęśliwy.

      Odpisz
  21. Artyklu l bardzo inspirujacy, zwlaszcza, ze w sensie przenosnym mowi o budowaniu naszych mozliwosci I pewnsoci siebie oraz relacji z innymi,
    tworzenia rzeczy, ktore wydaja sie niemozliwe, ale tylko tym, ktorzy nigdy nie probuja. Ja takze postawilam sobie za cel remont starego domu, domu mojej ukochanej mamy /zmarla rok temu/ I odbudowe, ogrodu, ktory tak kochala, Wbrew temu, co mowia inni – najlepiej go zburzyc, Ja wole jednak budowac zamiast burzyc, chociaz na razie nie mam sordkow na realizacje pomyslu, lecz mam wizje jak ma on wygladac / maly angielski dom typu cottage house z kominikiem oczywiscie. Z okiennicami I tonacy w kwiatach lawendy.

    Odpisz
    • @Maria,
      Zauważ, że podczas takich remontów najważniejszy jest czas i umiejętności. Są nawet oferty w sieci, gdzie ktoś oddaje drewno ze starego domu np. za jego rozbiórkę. Trzeba zatem gdzieś pojechać, rozebrać dom i drewno jest Twoje. każdy z nas musi tworzyć plany wedle naszych możliwości. Jeśli nie masz środków, poświęć czas. A wiedzę, jak coś zrobić, mamy na tacy w Internecie. Albo uporządkowaną i wiarygodną w płatnych materiałach, albo nieco chaotyczną, rozproszoną, nie zawsze w pełni rzetelną – w darmowych.

      Odpisz
  22. Brawo Ty! Zdaję sobie sprawę, że budowa domu to nie lada wyzwanie. Jednak z naszymi wyzwaniami często jest tak, że przed ich wykonaniem wydają nam się trudne, a po stwierdzamy, że nie było tak źle;) Oglądając fotorelację, odniosłam wrażenie, że większość czynności przy budowie domu była prosta [już prawie chciałam się wziąć za budowę;)]- oczywiście zdaję sobie sprawę, że w chmurkach przebija się radość, satysfakcja i słuszna duma z wykonanego zadania:)
    Szczególny szacunek dla Twoich rodziców!

    Odpisz
    • @Patrycja,
      Dzięki serdeczne. Faktycznie: z relacji by wynikało, że to była bułka z masłem. Przyznam, że jest to nieco mylne wrażenie. Oczywiście ja osobiście odbieram wiele rzeczy jako prostych. A niektóre, choć wydawały się bardzo trudne, w praktyce nie stanowiły dla mnie problemu. Jednak to w dużej mierze kwestia przygotowania się i strategii. Nic nie pozostawiałem na budowie przypadkowi. Dbałem o każdy detal. Analizowałem postęp prac. Przewidywałem przyszłe kroki. Choć trudno w to uwierzyć, niemal nic nie poprawiałem po sobie. Wolę 10 razy pomyśleć, zastanowić się, popytać kogoś, doradzić się przed rozpoczęciem jakiegoś etapu prac, niż zacząć „na pałę” i później poprawiać, rozbierać, tracić czas, nerwy i pieniądze. Dom został wykonany wręcz pedantycznie. Wyobrażałem sobie, jak będziemy już tam mieszkać i pod tym kątem pracowałem. Przykładowo: jeśli ocieplałem ściany, to wyobrażałem sobie możliwe mostki cieplne, chłód przy łóżku itd. I tak wtykałem wełnę, aż nie było nawet szczelinki. Prawda jest taka, że nikt dla kogoś by tak dokładnie nie pracował. Tylko dla siebie można robić to z taką uwagą i wkładaniem serca.
      I jeszcze jedno: ten dom budowałem nie na 10, 20 czy 30 lat, ale na… kilkadziesiąt. To dlatego konstrukcja jest taka masywna i nie jest to typowy szkielet. W „normalnych” domkach tego typu, gdy chodzisz po poddaszu to niemal cały domek pracuje, i czujesz to. Tutaj nie ma o tym mowy. Nie tylko wszystko idealnie wyciszyłem (także strop i ściany działowe), ale masywność konstrukcji sprawia, że można by urządzić na piętrze potańcówkę, a dom ani drgnie.
      Mógłbym mówić godzinami o domku, ale nie chcę zanudzić kogoś na amen 😉

      Odpisz
      • Wierzę, że mógłbyś opowiadać godzinami 😉 Ogrom pracy, jaki włożyłeś w ten piękny dom już procentuje… To było solidne wyzwanie, ale dające kopa na długo, a satysfakcję na całe życie 🙂

        Ps. To pewnie mało istotne, ale na komórce nie da się przeglądać zdjęć tak, jak na kompie – klikając w prawo na strzałkę. Trzeba wchodzić w każde osobno, zamknąć i następne. Przynajmniej na mojej.

        Odpisz
        • @Patrycja,
          Hm, dziwne. Sprawdzałem przed chwilą na moim Samsungu i galeria wyświetla się prawidłowo, a przewijanie odbywa się przez klikanie po prawej stronie zdjęcia. Może odśwież stronę w przeglądarce na telefonie, czasami to jest problemem. Jeśli dalej będzie problem, napisz, proszę, maila do mnie z podaniem nazwy telefonu, systemu operacyjnego i przeglądarki. Niebawem planuję zaktualizować szablon na blogu i jeśli by się okazało, że jest jakiś argument, by tę zmianę przyspieszyć – to zrobię to szybciej.

          Odpisz
          • U mnie galeria jest przejrzysta i zdjęcia dają się przewijać, ale nie można ich powiększyć, dlatego obejrzałam je na komputerze.
            Nie wiem, czy taki był zamierzony efekt?
            Na komputerze nie trzeba powiększać, ale na telefonie byłoby dobrze.
            Tekst mieści się idealnie na wyświetlaczu.
            Ja mam Xiaomi Redmi Note 3 PRO

    • @Dominik,
      Dzięki.
      Co kolejnego? Różne mam plany. Ale powiem Ci, że z biegiem lat zmieniam się. Kiedyś goniłem bardzo za tzw. sukcesem. Teraz działam inaczej. Oczywiście, że ustalam różne cele i do nich dążę. Ale bez takiego ciśnienia i z innymi priorytetami. Teraz moja rodzina jest absolutnie na pierwszym miejscu. Na drugim moje zdrowie. Dopiero dalej są inne sprawy. Robię się też bardziej praktyczny: nie potrzebuję nowego samochodu (mam Opla Vectrę combi z 2004r.), superwydajnego komputera (mam lapka kilkuletniego wartego teraz pewnie nieco ponad 1000zł), najnowszej komórki (mam Samsunga S4 już ponad 2 lata), wypasionego roweru (mam wyścigowy za około 1200zł z Decathlonu i dwa górskie warte jakieś 600 i 1300zł) itp. Nie potrzebuję też wczasów na końcu świata. Najbardziej lubię spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Najlepiej na łonie natury. I może być z piwem za 2zł z Biedronki czy Lidla. Może robię się mało wymagający w pewnych kwestiach, a może dojrzewam. Każdy może to ocenić po swojemu.

      Odpisz
  23. Ogromny szacunek;-)

    Odpisz
  24. No piknie! Przebrnąłem przez artykuł od pierwszego słowa do ostatniego zdjęcia. Świetna opowieść, choć odebrałem ją nie jak historię budowy domku, lecz budowania siebie. Jak słusznie stwierdziłeś, ograniczenia zwycięża się czynami, a czyny poprzedza ambitnym wyzwaniem.
    Niektórzy za czyn uważają udział w jakimś evencie „rozwojowościowym”, wizytę u kołcza, czy pierdolenie afirmacji o byciu zwycięzcą.
    Prawda jest taka, że powyższe czynności (nie „czyny”) mogą być dla niektórych co najwyżej inspiracją lub wspomagaczem do rozpoczęcia działania.
    Dopiero spełnione działanie staje się motywacją i rodzi kolejne ambitniejsze wyzwania, czego i Tobie, Pawle, życzę!
    To co będzie następne? Osada domków? Mam działkę, zapraszam! 🙂

    Odpisz
    • @Włodek,
      Haha, dowaliłeś do pieca z wydmuszkami motywacyjnymi. Zgadzam się w pełni z Twoim zdaniem. Czytałem nawet opinie i słyszałem o rzekomych badaniach, jakoby tzw. „eventy motywacyjne” były dla wielu wręcz szkodliwe. Dlaczego? Bo wyzwalają chwilowe „hurra!”, wzniecają nadzieję nie podpartą niczym „twardszym”, budują słomiane poczucie pewności siebie, dają fałszywą nadzieję. A gdy po iluś dniach „klient” schodzi na ziemię, okazuje się, że ma doła, gdyż nie jest tak różowo, jak mu się przez chwilę wydawało…
      Co następne u mnie? Ultramaraton 😉 Ale najpierw czeka mnie wiele miesięcy różnych przygotowań, w tym wpierw operacja kolana. Zatem na razie czekam na zabieg, a ambitne plany spokojnie sobie poczekają. Ale doczekają się, jeśli tylko zdrowie pozwoli.

      Odpisz
      • @Paweł Krzyworączka
        Ultramaraton brzmi przynajmniej tak groźnie, jak Armageddon 🙂
        A tak na poważnie: życzę powodzenia w operacji kolana i trzymam MMMmocno KKkciuki!

        Odpisz
  25. Stawianie przed sobą coraz to nowszych celów sprawia, ze możemy się rozwijać. Oczywiście – jak wspomniał autor – muszą to być cele leżące w naszym zasięgu.
    Jeśli nie motywujemy się do osiągania ambitniejszych wyzwań, to tak trochę pozostajemy w zaklętym kręgu „nie da się”. Można tak przeżyć życie, tylko pytanie, czy da nam ono jakąkolwiek satysfakcje?

    Odpisz
    • @Brat,
      Całkowicie się zgadzam. Trzeba tylko uważać, by nie zafiksować się w drugą stronę: że sukces ma gonić sukces, a cel – kolejny cel. Cele są ważne, ale nie można po drodze zagubić się, stracić z pola widzenia spraw najważniejszych. Przykładowo: mamy obecnie wręcz plagę rozwodów. Oczywiście powodów rozstań jest mnóstwo i nie mam zamiaru stawiać diagnozy tego stanu rzeczy w kilku zdaniach. Na pewno jednak jednym z częstych powodów jest oddalenie się od siebie dwojga ludzi, spowodowane właśnie gonieniem za tzw. sukcesem, w praktyce rozumianym głównie jako lepszy, wyższy status społeczny.

      Odpisz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uwaga: zasady rozsądnego komentowania.
1. Daruj sobie komentarze typu "Dobry wpis", "Gratulacje! link.pl" itp.
2. Komentuj tak, jakbyś chciał, aby u Ciebie komentowano.
3. Podawaj w formularzu Twój prawdziwy adres e-mail (jest bezpieczny!)
4. Link do Twojej strony WWW (w podpisie) pokaże się dopiero wtedy, gdy napiszesz 5-ty komentarz na ebiznesy.pl. Pamiętaj jednak, aby zawsze podawać ten sam adres mailowy (komentarze zliczane są właśnie po mailu).