Być może pytanie z tytułu tego artykułu wyda Ci się podstępne. Być może uznałeś, że chcę Cię do czegoś zachęcić – na przykład do kupna szkolenia. Otóż nie tym razem. Ten tytuł nie ma drugiego dna: faktycznie chcę omówić kilka ważnych elementów, które dziś nas otaczają, które mamy do dyspozycji, które nam pomagają lub nas ograniczają. Dla wielu osób nie będzie to łatwy do przyswojenia przekaz w kwestii zgodzenia się ze mną; będzie on jednak prosty w swoim wyrazie, bo opisany – mam nadzieję – w maksymalnie przystępny sposób.
Piszę te słowa głównie z myślą o osobach, które planują prowadzić własny biznes (tradycyjny lub internetowy), lub już go prowadzą. Jednak przekaz ma być bardziej uniwersalny i mam nadzieję, że każdy może wynieść z niego coś dla siebie, że każdy dozna choć chwili refleksji.
Ten artykuł nie ma być narzekaniem, biadoleniem. Nie będzie też w jakikolwiek sposób usprawiedliwianiem kogokolwiek lub czegokolwiek. To po prostu moje spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość w połowie 2012 roku.
Morze możliwości: dobrobyt czy przekleństwo?
Mówi się często, że żyjemy w erze informacji. Z jednej strony oznacza to, że informacja jest ogólnodostępna i wszechobecna. Z drugiej strony: informacja jest w cenie. Jest to pewien paradoks (na pierwszy rzut oka): skoro wszędzie mamy dowolne dane, informacje, wiedzę na wyciągnięcie ręki i do tego za darmo, dlaczego niby informacja miałaby być w cenie? Głównymi powodami są: przesyt informacji oraz jej wiarygodność. Nadmiar informacji wcale nie jest dobry, mamy problemy z jej przyswajaniem. Do tego dochodzi fakt, że w momencie, gdy potrzebujemy konkretnej informacji, jej poszukiwanie wiąże się z poznawaniem i analizą wielu danych, których nie potrzebujemy. Czyli pewnego rodzaju zbędnej dla nas otoczki dla „wiedzy właściwej”. Tracimy zatem czas i nasze cenne zasoby – choćby intelektualne. Do tego istnieje olbrzymi problem z wiarygodnością informacji – szczególnie w internecie. Książki tradycyjne mają najczęściej tę przewagę nad innymi źródłami informacji i wiedzy, że są poukładane, temat jest logicznie przedstawiony, mamy pewną strukturę opracowaną od A do Z (oczywiście nie zawsze tak jest, ale uprośćmy). W internecie natomiast wiarygodność informacji jest wątpliwa. Nic i nigdy nie możemy brać za pewnik. Zawsze musimy konfrontować informacje pochodzące z wielu źródeł, by zbudować sobie obraz i zdanie na dany temat.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ tak przez nas wychwalany dostęp do informacji jest równocześnie czymś nieprawdopodobnie pozytywnym, ale też negatywnym. Mamy dziś potencjalnie nieograniczone możliwości. Każdy z nas może zdobyć wiedzę na dowolny temat, stać się specjalistą w dowolnej niszy. Mamy do dyspozycji niezliczone źródła darmowej wiedzy, oraz np. szkoleń tematycznych. Problemem jest jednak równocześnie chroniczny brak czasu, przesyt informacji, konieczność weryfikacji dostępnych danych i nadmierne obciążenie każdego z nas: głównie psychiczne, ale i fizyczne również.
Wymagania i oczekiwania
Galopujący postęp i dostępność różnych form dokształcania się powodują, że mamy coraz większe wymagania. Zarówno wobec siebie, ale w pierwszej kolejności wobec innych. Wszystko musi być lepiej i szybciej zrobione i podane. Pracownicy muszą być coraz lepsi. Każdy ma się na wszystkim znać. Oczywiście najczęściej to „na wszystkim” oznacza pewną specjalizację, jednak nadal są to olbrzymie wymagania. Wielu z nas nie jest w stanie sprostać tym wymaganiom i oczekiwaniom. A dopadają nas one i atakują z każdej strony: w pracy, w firmie, w biznesie, w szkole, w rodzinie, ze strony rodziców, a także dzieci czy współmałżonka. Efekt? Wszechobecny stres i częste frustracje. Hm, nie wygląda to pozytywnie.
Konkurencja i walka
No dobrze, mamy XXI wiek. Mamy możliwości, o jakich się nie śniło naszym rodzicom i dziadkom, o naszych przodkach nie wspominając. Jednak takie możliwości mają niemal wszyscy. Efekt? Walka i konkurencja. I do tego często nieczysta walka i nieetyczna i bezwzględna konkurencja. Wiele osób nawet nie chce słyszeć o etyce w pracy czy biznesie. „Etyka? Chłopie, jaka etyka?! WSZYSCY tak robią, więc jeśli ja nie będę, to zginę!” – tak tłumaczy się zdecydowana większość osób, które zamiast stalowego kręgosłupa moralnego mają… wybacz, brakuje mi odpowiedniego słowa.
Powodów tego stanu rzeczy jest wiele. Z góry spływa nam fatalny przykład, politycy kojarzą nam się ze świniami przy korycie (cóż za obraza dla świń – wybaczcie zwierzaki), ze złodziejstwem, kolesiostwem i korupcją. Media zalewają nas negatywnymi informacjami (sam nie mam telewizji od niemal roku). Przykładów etycznego, patriotycznego, bezinteresownego działania na rzecz społeczeństwa i drugiego człowieka jest jak na lekarstwo. A do tego wszystkiego dzieci widzą, jak ich rodzice postępując tak, jak im w danej chwili wygodnie. I znowu: brak celów długoterminowych, brak faktycznego celu życia, brak kręgosłupa.
Osamotnienie
Świat się zmienia, ludzie także. Jesteśmy zagonieni. Brakuje nam na wszystko czasu. To wręcz chroniczna choroba XXI wieku: brak czasu i zabieganie. Wszystko cały czas przyspiesza. A człowiek? Jako istota, organizm i intelekt, nie zostaliśmy przystosowani do tak szybkich zmian. To już nie jest ewolucja, do jakiej każdy organizm jest „przyzwyczajony”. To jest rewolucja. Obciążenie psycho-fizyczne jest zbyt duże. To dlatego tak wiele osób tego nie wytrzymuje: choroby psychiczne, alienowanie się, samobójstwa. Każdy z nas zastanawia się czasami, jak tu nie zwariować. I jak w tym galopującym świecie znaleźć czas dla innych? Na przyjaźń, miłość do bliźniego? Ledwo gonimy za własnym szczęściem (lub jego namiastką), więc gdzie tu pomagać innym, dbać o nich?
XXI wiek to wiek osamotnienia człowieka. Wiek serwisów społecznościowych i równoczesnego osamotnienia. Paradoks?
Brak odpowiedzialności
Opowiem Ci o czymś.
Przez około dekadę byłem związany z Uczelnią. Robiłem doktorat, później zostałem adiunktem. Cały czas zajmowałem się wtedy likwidacją obiektów budowlanych z zastosowaniem materiałów wybuchowych. Miałem pewne niewielkie pieniądze z Uczelni (stypendium doktoranckie, później już wypłata na etacie). Oczywiście nie starczało na życie, więc robiliśmy tzw. fuchy.
Jeśli choć trochę znasz branżę budowlaną, to wiesz, że jest to tragedia: nierzetelni kontrahenci, przekręty, ustawiane przetargi – to codzienność. W branży wyburzeniowej jest podobnie, jeśli nie gorzej. W końcu budowanie i wyburzanie to przeciwieństwa, ale dalej branża budowlana. I w takiej podłej rzeczywistości próbowaliśmy sobie radzić na rynku.
Mieliśmy nieprawdopodobną ekipę. Moim nauczycielem i bliską mi osobą, dzięki której zostałem na Uczelni i poświęciłem jej 10 lat życia, był doktor Józef Lewicki. Absolutnie niezwykły człowiek, o stalowym kręgosłupie moralnym i miękkim sercu. Poeta o analitycznym umyśle – cudowne zestawienie. Prawdziwy człowiek renesansu. Byliśmy duetem, który rozumiał się niemal bez słów. Mając w zespole jeszcze kilka innych osób (specjalistów z różnych dziedzin), potrafiliśmy w wyburzeniach zrobić dosłownie wszystko. I robiliśmy.
Mieliśmy wielu partnerów biznesowych. Wiele prac wymagało połączenia nawet kilku firm, by im sprostać. Większość z tych ludzi nie zasługuje nawet by o nich wspominać. Była jednak garstka osób, które można śmiało nazwać przyjaciółmi biznesowymi. Choć byliśmy często na „Pan”, to mieliśmy bliską relację.
Wyobraź sobie, że dla nas słowo było święte. W zasadzie umowy pomiędzy nami były formalnością. I gdy tylko nie musieliśmy tego robić, to olewaliśmy sprawy formalne – liczyły się nasze uzgodnienia. Powtórzę: słowo było święte.
Wiele razy dochodziło do nieprzewidzianych sytuacji. Na przykład występowaliśmy jako konsorcjum w jakimś przetargu. Jako dwa zespoły wykonywaliśmy zlecenie. Bardzo często zdarzało się, że jedna ze stron miała jakieś problemy. Na przykład nam z jakichś powodów bardzo wolno szły roboty strzałowe – bo trafiliśmy na niespodziewanie gruby fundament, czego nie było w dokumentacji terenu itp. Albo nasz partner trafił na przeszkodę, której likwidacja wymagała naszego udziału, bo inaczej jego maszyny – warte kilkaset tysięcy złotych każda – mogły ulec zniszczeniu podczas niebezpiecznej i nadmiernie obciążającej pracy. Co się wtedy działo? Pomagaliśmy sobie nawzajem. Bez płacenia, bez dodatkowych umów czy aneksów. Po prostu dbaliśmy o siebie – jak brat o brata. Efekt? Mnóstwo wspaniałych wspólnych robót zakończonych sukcesem, ale i porażki wzięte na barki. Żadna ze stron nigdy nie zawiodła drugiej. Nigdy. Słowo i przyjaźń były święte.
Jak widzisz, mówię tutaj o dwóch elementach:
- Każdy z nas w 100%-ach odpowiadał za to, czego się podjął. Braliśmy na siebie olbrzymią odpowiedzialność i – bez względu na koszty! – wywiązywaliśmy się z tego.
- Mogliśmy na siebie liczyć. Każdy na każdego wewnątrz zespołu. Ale i każdy na każdego pomiędzy zespołami / firmami.
Te dwa elementy dawały nam nieprawdopodobny komfort.
Dlaczego Ci o tym napisałem? Ponieważ to był wyjątek. A regułą jest przeciwieństwo tego stanu rzeczy:
- Zdecydowana większość osób, z jakimi przyjdzie Ci współpracować, to ludzie skupieni wyłącznie na sobie. Owszem, współpracują z Tobą. Ale to oni się liczą – nie Ty. W razie problemów, nie pomogą Ci. Musisz liczyć na siebie.
- Niestety jest jeszcze gorzej, niż napisałem powyżej. Otóż te osoby nie chcą także odpowiadać za własne czyny i zobowiązania!!! I w razie problemów uciekają, chowają się, nie odbierają telefonów, a nawet bankrutują własne firmy, by uciec od odpowiedzialności.
Tak wygląda smutna rzeczywistość biznesowa. Jeśli trafisz na wyjątek od tej reguły, zrób wszystko, żeby z tym kimś współpracować najdłużej, jak się da. I dbaj o tego kogoś tak, jak on o Ciebie. Bo trafiłeś na diament.
„Jak żyć?”
Opisałem powyżej 5 aspektów naszej codzienności (patrząc głównie pod kątem prowadzenia biznesu), które brzmią bardzo zniechęcająco:
- Ocean informacji – szansa, ale i problem z przeładowaniem i jej wiarygodnością.
- Wymagania i oczekiwania – powód ciągłego stresu.
- Konkurencja i walka – rozwijaj się non-stop, albo zgiń, bo stagnacja=porażka.
- Osamotnienie – bez wewnętrznej siły nie masz szans – musisz liczyć tylko na siebie.
- Brak odpowiedzialności – niemal każdy dba tylko o siebie i ucieka od odpowiedzialności za siebie i swoje zobowiązania, nie wspominając o dbaniu o innych.
Zapewne czekasz teraz na jedną z dwóch reakcji z mojej strony:
- albo Ci doradzę, abyś dał sobie spokój z biznesem,
- albo rzucę szybką receptę na powyższe bolączki XXI wieku.
Co zatem zrobię? Otóż:
- Po pierwsze, jestem realistą, ale i urodzonym optymistą. Dlatego napisałem ten artykuł (realista), ale nie w kontekście pogrążania i marudzenia. Nie mam zamiaru odwodzić Cię od prowadzenia własnej firmy.
- Po drugie, nie ma tutaj prostych rozwiązań. Po prostu nie ma. Tak jak w życiu: wszystko wymaga pracy i nieustannego szukania rozwiązań. Czyli ciągłej walki.
Po trzecie w końcu, dam Ci kilka rad, które odniosą się bezpośrednio do 5 wskazanych zagadnień. Pamiętaj, że będą to tylko dość ogólne i szybkie wskazówki, które wymagają od Ciebie wiele pracy i ich rozwinięcia.
Oto owe rady Krzywego, wynikające z jego doświadczenia:
- Sposób na ocean informacji: szukaj osób i miejsc, które są sprawdzonym i pewnym źródłem wiedzy. I jeśli takowe znajdziesz – trzymaj się ich. Dopiero gdy wyssiesz z takiego źródła całą wiedzę i poczujesz niedosyt, szukaj kolejnego. I wcielaj w czyn owe informacje. Jeśli tego nie zrobisz, staniesz się kolejnym „wannabe” („ten, który chciałby”), który jest wiecznym marzycielem bez efektów.
- Wymagania i oczekiwania: musisz sam wiedzieć, czego chcesz. Musisz mieć własne cele i misję. Musisz do czegoś dążyć. To jedyny sposób, by inni nie narzucili Ci swoich wymagań i punktu widzenia. Stań się liderem. Sam sobie wyznaczaj drogę. Sam od siebie wymagaj. I koniecznie przeczytaj przynajmniej 10 razy motto Joe Weidera.
- Konkurencja i walka: musisz być unikalny, wyjątkowy. Musisz dostać obsesji na punkcie budowania strategii i jej ciągłej modernizacji. Nie możesz być taki sam jak inni, bo zginiesz. Dzisiaj często nie wystarczy wyróżnić się w jednym elemencie – najlepiej bądź unikalny na kilku polach. Jeśli sobie z tym nie radzisz, wykup konsultację u eksperta w danej dziedzinie. Będą to najpewniej jedne z najlepiej wydanych przez Ciebie pieniędzy.
- Osamotnienie: musisz mieć uśmiechniętą osobowość, dzięki której zdobędziesz przyjaciół. Bez przyjaciół jest naprawdę ciężko (samo nie wyobrażam sobie bez nich życia). Pamiętaj, że mówimy o prawdziwej przyjaźni. Nie pseudo-przyjaźni „wygodnickiej”, która w dobrych chwilach kwitnie, by zniknąć w ciężkich momentach. Przyjaciel jest jak latarnia, do której zawsze dobijesz, gdy będzie sztorm w Twoim życiu. Zawsze znajdzie dla Ciebie czas, wesprze ramieniem. Przyjaciel w biznesie to skarb.
- Brak odpowiedzialności: na to nie ma lekarstwa. To zagadnienie samo w sobie jest bardzo trudne: wymaga pracy u podstaw, wymaga zmian społecznych. Po prostu samemu bądź żywym przykładem ekstremalnie odpowiedzialnego partnera biznesowego. Zawsze wywiązuj się ze składanych obietnic, zobowiązań. Traktuj innych tak, jak byś chciał, aby Ciebie traktowano. Dbaj o innych, a zostanie Ci to wynagrodzone.
Na koniec powiem Ci coś jeszcze. Wiele osób uważa, że mam w życiu tzw. szczęście. Gdyby tylko wiedzieli, jak codziennie zapieprzam na to szczęście, to by takie słowa nawet przez myśl im nie przeszły. Mówienie o tzw. szczęściu w życiu jest po prostu wymówką, zrzuceniem z siebie odpowiedzialności („Inni to mają szczęście z życiu, a ja nie…”). Dlatego weź się w garść, uczyń z etyki Twoje drugie imię, pracuj codziennie nad udoskonalaniem strategii i przygotuj się na ciężkie chwile. Wygrana zależy TYLKO od Ciebie. A moje słowa mogą być dla Ciebie jedynie inspiracją, bo i tak cała robota jest na Twoich barkach.
Tyle chciałem dziś rzec.
Dodaj komentarz