Rower. Mój tata, Roman, kocha rower. Teraz, gdy jest po 60-tce, dalej dużo jeździ – około 5000 km rocznie. Od dziecka ciągnął mojego brata, Piotra, i mnie do sportu. Oczywiście głównie do roweru, a później także do kulturystyki. W młodości dużo się ruszaliśmy. Uprawialiśmy rekreacyjnie, amatorsko i okresowo w klubach sportowych masę dyscyplin: od ping-ponga i tenisa ziemnego, poprzez biegi, pływanie czy piłkę nożną, po kulturystykę i kolarstwo. Szczupły byłem wtedy jak diabli: przy wzroście 180 cm (czyli już „docelowym” – tyle mam teraz) w wieku 17 lat ważyłem 58 kg. Prawie jak skoczek narciarski 😉 Teraz ważę jakieś 88 kg, czyli 30 kg więcej. Przybyło masy mięśniowej, ale – przyznaję się bez bicia – także nieco tkanki tłuszczowej. Siedzenie całymi dniami przed monitorem robi swoje.
Dużo pracy, trochę za mało ruchu
Teraz mam 36 lat, a Piotr (brat) 39. Mamy żonki, po dwójce dzieciaczków. Dużo pracujemy. Trochę za mało się ruszamy. Ja w kratkę ćwiczę na siłowni (chodzę do klubu, choć mam także w domu, w piwnicy własną siłownię), trochę biegam i czasami wsiadam na rower. A Piotr głównie rower i basen (jakoś nie polubił treningu siłowego). Staramy się wygospodarowywać więcej czasu na sport, ale rozwijając biznes czasami po prostu fizycznie brakuje godzin. Trzeba jednak przyznać, że trzymamy się całkiem dobrze zdrowotnie i – chyba – nie wyglądamy na swoje lata 😉
W tym zagonionym życiu szukamy z bratem rozwiązań, które pozwalają nam zacieśniać naszą przyjaźń, a także odstresowywać i wzmacniać ciało i ducha. I tak w zeszłym roku wybraliśmy się nad Balaton (Węgry), by objechać jezioro na rowerach. 230 km w 3 dni. W tym roku postanowiliśmy pojechać na Mazury. Trasa była nieco dłuższa, a 3 dni zamieniliśmy na 5. Poniżej moja relacja z tego wyjazdu braci Krzyworączków.
Rowerem po Mazurach
Postanowiliśmy objechać na rowerach największe jeziora mazurskie. Ustaliliśmy z pomocą Google Maps trasę (zrzut poniżej).
Start w innym miejscu…
Jak się okazało, planowanie planowaniem, a rzeczywistość – swoją drogą. Mieliśmy startować z Karwicy, która okazała się „wioską z dwoma domami”. Trochę przypadku i wylądowaliśmy w Spychowie. Tak, tym od Juranda ze Spychowa. Zresztą mają tam knajpkę o nazwie Jurand, hehe.
Zostawiliśmy samochód na podwórku sąsiadów państwa, u których nocowaliśmy. Dodam, że żadnych noclegów nie rezerwowaliśmy wcześniej. Po prostu pojechaliśmy w ciemno. Taki dodatkowy element przygody i nieprzewidywalności.
Nocowaliśmy na poddaszu w przyjemnym pokoiku. Rano śniadanko, złożenie rowerów, założenie sakw, ubranie strojów kolarskich, kasków, rękawiczek i w drogę.
Bez przynudzania
Nie będę Cię zanudzał opowieścią o każdym dniu naszej wyprawy. Mieliśmy sporo drobnych przygód: nietypowe miejsca noclegowe, jazda pod silny wiatr, kocie łby, kąsanie much końskich, burze i ulewy, wnoszenie rowerów na trzecie piętro…
Objechaliśmy Mazury. Prawie zgodnie z planem. Trasa różniła się w detalach, od tej zaplanowanej, ale zaliczyliśmy:
- Spychowo – Mikołajki (59 kilometrów na rowerach)
- Mikołajki – Przystań (77 km)
- Przystań – Giżycko (48 km)
- Giżycko – Pisz (57 km)
- Pisz – Spychowo (48 km)
Łącznie 289 kilometrów urozmaiconej jazdy. Czasami po lesie, czasami przy samym jeziorze, innym razem po głównej trasie z rozpędzonymi tirami u boku.
Galeria
Ponieważ obraz jest wart więcej od słów, zatem rzuć okiem na kilka zdjęć z naszej braterskiej wyprawy.
Przyjaźń
To była nasza druga wyprawa rowerowa tego typu. Kiedyś uprawialiśmy kolarstwo szosowe, więc w nogach mamy parę tysięcy kilometrów. Dlatego pomimo braku regularnych treningów obecnie, nie mieliśmy problemów z przejechaniem tego dystansu. Choć przyznaję, że tyłek mnie trochę bolał, a i ręce pod koniec drętwiały od trzymania przez wiele godzin kierownicy.
Namawialiśmy przed wyjazdem dwójkę naszych przyjaciół, by pojechali z nami. Oni jednak nie jeżdżą prawie wcale na rowerach. To był błąd. Dobrze, że nie zdecydowali się na wyjazd. To ma być przyjemność, a nie walka z bólem. Wydaje się, że kilkadziesiąt kilometrów dziennie spacerowym tempem przejedzie każdy, nawet bez żadnego treningu. Nie jest to prawdą. Część trasy była w dość trudnych warunkach – przez las czasami jechaliśmy 8 km/h. Wtedy kilometry nie mijają jak szalone, a zmęczenie się potęguje. Konieczna jest zaprawa przed wyjazdem – przynajmniej kilkaset przejechanych kilometrów. W przyszłym roku nie będziemy nikogo szczególnie namawiali. Mamy kilku dobrych znajomych, którzy sporo jeżdżą na rowerach – im zaproponujemy wspólny wyjazd.
Taki wyjazd cementuje przyjaźń braterską. Obecnie pracujemy razem, planujemy razem, a nawet część urlopu spędzamy razem. Życzę każdemu takich relacji w rodzeństwem.
A za rok kolejna wyprawa rowerowa. Może Bieszczady?
















Dodaj komentarz